Share this article on:

    The nearer the elections, the louder sounds the alarm: “Brussels besieged by populists, fascists and trockyists! Come to rescue with your vote! Otherwise united Europe will perish”. The plea voiced by EU dignitaries, mainstream European politicians and media, has assumed hysterical overtones since the success of Marine Le Pen’s National Front (NF) in French municipal elections. NF together with other far-right groupings as Greek Golden Dawn, Hungarian Jobbik as well as with populist parties who want their countries to leave EU (e.g. Italian Northern League and Five Star Movement) are regarded as mortal threats to democracy and European unity.

    However disquieting the rise of xenophobia, nationalism and populism in to-day’s Europe, political parties who refer to them have no chance to win national elections or dominate the European Parliament. Unfortunately, they serve the European elite as an alibi for appalling failures and a shield against well deserved criticism of their wrongdoings. Who allows himself to lambaste the EU for the well known excesses of power, expenditure, opulence, bureaucracy, and lack of common sense is immediately labelled as “anti-European populist” and ally of fascists by the apostles of progress and sowers of the grain of truth.

    Arrogant and aggressive answer to criticism has it’s price to be paid at ballot box. At the moment, to put it mildly, the European Union as an institution, it’s MEPs and bureaucrats, do not inspire much enthusiasm among peoples of Europe. Even the Euro, particularly in Southern Europe, is more and more often regarded as a failure. And not only by “populists” but also by strongly pro-European Italian think-tank Eurispes. Union’s policy of financial austerity imposed by Germany as the only valid way out of the crisis is being questioned even by France and blamed for killing economic growth. Evidence gathered by Caritas Europa published last week shows that the impact of austerity programmes in Cyprus, Greece, Ireland, Italy, Portugal, Spain and Romania have predominantly hit the poor. In other words were socially unjust. What is particularly frustrating, EU demands spending cuts from all but is not able to cut obscenely lavish salaries of MEPs and employees or even shut down it’s second, totally redundant headquarters in Strasbourg.

    So far not a serious word of self-criticism or promise to change has been heard from Brussels. The sad truth that not fascists and populists but the way the EU is run is it’s most dangerous enemy, evidently has not arrived there or nobody gives a monkey’s. Not surprisingly this year the voter turnout is not expected to surpass 40% (63% in 1979). All the more, election campaigns in many member countries are not about Europe but about internal political skirmish. In my native Poland two main political parties based their campaigns on mocking and denigrating each other candidates. Believe it or not, including penis size. 

    Im bliżej wyborów, tym głośniej dobiega alarm: „Bruksela oblężona przez populistów, faszystów i trockistów! Przyjdź z odsieczą swoim głosem. Inaczej zgnie nasza zjednoczona Europa”. Ten apel ze strony unijnych dygnitarzy, wielu europejskich polityków i mediów, przemienił się w histeryczny wrzask, gdy Marine Le Pen i jej Front Narodowy (FN) zebrali sporo głosów we francuskich wyborach lokalnych (średnio 7%). Słyszymy, że dziś FN wraz innymi partiami skrajnej prawicy jak grecki Złoty Świt, węgierski Jobbik, a też populistyczne ugrupowania, które domagają się wyjścia z Unii (np. włoska Liga Północna), to śmiertelne zagrożenie dla demokracji i jedności europejskiej.

    Jakkolwiek niepokojące są rosnące w Europie ksenofobia, nacjonalizm i populizm, odwołujące się do nich partie nie mają szans na zwycięstwo wyborcze w swoich krajach ani na zdominowanie Parlamentu Europejskiego. Służą za to europejskim elitom jako alibi i tarcza chroniąca przed zasłużoną krytyką za porażające błędy. Co więcej, ktokolwiek pozwoli sobie dziś na krytykę Unii za szklane brukselskie pałace, biurokrację, zbyt duży zakres władzy, nadmierne wydatki i brak zdrowego rozsądku, musi się liczyć z łatką „antyeuropejskiego populisty” i sojusznika faszystów, którą mu natychmiast przylepią apostołowie postępu i siewcy ziarna jedynej prawdy.

    Arogancka i agresywna odpowiedź na krytykę kosztuje. W polityce płaci się za to w urnie wyborczej. Obecnie, mówiąc delikatnie, Unia jako instytucja nie wzbudza wielkiego entuzjazmu pośród narodów Europy. Nawet wprowadzenie Euro, szczególnie na południu, coraz powszechniej uważane jest za bardzo kosztowny błąd. Nie tylko przez „populistów”, ale też przez bardzo proeuropejski włoski think-tank Eurispes. Nawet Francja krytykuje narzuconą przez Niemcy unijną politykę rygoru i oszczędności jako metodę wychodzenia z kryzysu, a wszyscy obwiniają ją o dramatyczne zduszenie gospodarki. Raport Caritas Europa sprzed kilku dni oskarża, że programy oszczędnościowe dla Cypru. Grecji, Irlandii, Włoch, Portugalii, Hiszpanii i Rumunii uderzyły głównie w biednych. Czyli były społecznie niesprawiedliwe. Co szczególnie frustrujące, domagająca się od wszystkich budżetowych cięć Unia nie jest w stanie choćby dla przykładu nieco zmniejszyć faraońskich pensji europosłów i zatrudnianych w UE biurokratów, nie mówiąc o zamknięciu zupełnie zbędnej drugiej siedziby Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.

    Dotychczas z Brukseli nie słychać ani jednego poważnego słowa samokrytyki, czy obietnicy zmiany. Smutna prawda, że to nie faszyści i populiści są najgroźniejszym wrogiem Unii, a ona sama, najwyraźniej jeszcze tam nie dotarła albo nikt się tym nie przejmuje. Trudno w tej sytuacji dziwić się, że przewidywana frekwencja w majowych wyborach do PE nie przekroczy 40% (w 1979 r. wynosiła 63%). Co więcej, w wielu krajach członkowskich kampania wyborcza nie dotyczy w ogóle Europy, a jest częścią codziennej, wewnętrznej politycznej młocki. W mojej Polsce dwie największe partie polityczne oparły swoje kampanie na wzajemnym wyszydzaniu i ośmieszaniu kandydatów. Choć to nie do wiary, z rozmiarem przyrodzenia włącznie.


    Bruxelles assediata?

    Quanto più si avvicinano le elezioni, tanto più forte suona l’allarme: “Bruxelles è assediata da populisti fascisti e trozkisti! Aiutala con il tuo voto. Altrimenti la nostra Unione Europea perirà!”. Quest’appello, rivolto dai dignitari e da molti politici europei nonché dai media, si è tramutato in strilli isterici quando Marine Le Pen e il suo Front National (Fn)  hanno raccolto parecchi voti nelle amministrative francesi (media del 7%). Si sente dire che oggi il Fn insieme ad altri partiti dell’estrema destra come quello greco di Alba Dorata, l’ungherese Jobbik e altri gruppi populisti che chiedono di uscire dall’Ue (per esempio, in Italia la Lega Nord e il Movimento 5 stelle) costituiscono un pericolo mortale per la democrazia e per l’unità europea.

    Tuttavia, anche se possono preoccupare la xenofobia, i nazionalismi e il populismo sempre più forti in Europa, i partiti che richiamano tali posizioni non hanno la possibilità di vincere le elezioni nei vari Paesi, e tanto meno di dominare al Parlamento Europeo. Essi sono però utili alle elite europee per costituire un alibi e uno scudo che le preserva da meritate critiche per fatali errori commessi.  C’è di più: chiunque oggi si permetta di criticare l’Unione per i palazzi di vetro a Bruxelles, per la sua burocrazia, per un abuso di potere, per le spese eccessive e per il mancato buon senso viene tacciato di “un populismo antieuropeo” e come “alleato dei fascisti”, accuse mossegli all’istante da vari apostoli del progresso e propagatori del seme dell’unica verità.

    Una risposta arrogante e aggressiva alle critiche ha però un prezzo. E in politica si paga alle urne. Attualmente, parlandone con delicatezza, l’Unione come istituzione non suscita grandi entusiasmi tra i popoli europei. Anche l’introduzione dell’euro, soprattutto al Sud del nostro continente, viene sempre più spesso considerata un errore molto costoso. La pensano così non solo i “populisti” ma anche l’Eurispes, un assai pro-europeo think-tank italiano. Persino in Francia si critica la politica dell’austerity e del risparmio imposta dalla Germania come metodo per uscire dalla crisi, incolpandola di aver drammaticamente soffocato l’economia. Il rapporto della Caritas Europa di qualche giorno fa rileva che i programmi di tagli della spesa pubblica a Cipro, così come in Grecia, Irlanda, Italia, Portogallo, Spagna e Romania, hanno colpito soprattutto i poveri. Sono, quindi, socialmente ingiusti. Sembra particolarmente frustrante però che l’Unione che chiede a tutti dei tagli al bilancio non sia in grado (nemmeno per dare un esempio) di diminuire almeno di poco le faraoniche remunerazioni degli eurodeputati e dei burocrati impiegati nelle sedi dell’Ue, senza parlare di un’eventuale chiusura della totalmente inutile seconda sede del Parlamento Europeo a Strasburgo.

    Finora Bruxelles non ha proferito nemmeno una parola di seria autocritica né ha fatto promessa alcuna di cambiamento. La triste verità – che non sono i fascisti e i populisti ad essere il peggior nemico dell’Unione bensì lo è lei stessa – sembra non sia stata ancora capita o nessuno la prende sul serio. In una situazione simile è difficilmente comprensibile lo stupore per il fatto che la partecipazione prevista alle elezioni europee di maggio non supera il 40% (nel 1979 è stata del 63%). Per lo più, in molti Paesi membri la campagna elettorale non riguarda per nulla l’Europa ma procede al ritmo delle quotidiane beghe politiche. Nella mia Polonia i due maggiori partiti basano i loro manifesti elettorali su un reciproco schernire e deridere i candidati. Senza escludere dalla competizione, nonostante ciò possa sembrare difficilmente credibile, le misure delle parti intime.

    Share this article on:

      Piotr Kowalczuk

      Rome correspondent of a Polish daily “Rzeczpospolita”, formerly BBC World Service in London